Można się różnić kulturalnie
Rozmowa z dr Elżbietą Seferowicz, posłanką do wyłonionego w 1989 r. Sejmu kontraktowego
4 czerwca minęło 35 lat od pierwszych częściowo wolnych wyborów. Obchodziła Pani jakoś szczególnie ten dzień?
Kiedyś świętowałam, ale teraz już nie. To już jest historia. Oczywiście, mam we wspomnieniach ten dzień, ale żadnych obchodów nie robiłam i nie uczestniczyłam w żadnych obchodach.
Jak zatem wspomina Pani 4 czerwca 1989 roku?
Te wspomnienia są trochę szersze, bo same przygotowania tych wyborów to był pełen napięcia, ale jednocześnie bardzo piękny okres. Poparcie ze strony wielu ludzi, z jakim się spotykaliśmy, było czymś niesamowitym i bardzo satysfakcjonującym.
Ja kandydowałam z okręgu gliwickiego razem z Januszem Steinhoffem i wspólnie prowadziliśmy kampanię wyborczą. To, jak nas ludzie przyjmowali na spotkaniach, było bardzo, bardzo wzruszające. Przychodziły tłumy ludzi, którzy wstawali w momencie, kiedy wchodziliśmy na salę, wręczali nam kwiaty. Słyszeliśmy wiele zachęcających, optymistycznych słów. Było ogromne zaangażowanie ludzi, zwłaszcza młodych, żeby pomagać w tej kampanii wyborczej. Studenci rozwieszali po nocach nasze plakaty. To wszystko bardzo radosne i przyjemne wspomnienia.
A pamiętajmy, że przecież ciągle była jeszcze wtedy komuna, która jak mogła, tak walczyła. Rząd organizował wszelkie możliwe utrudnienia. Najpierw nie mieliśmy dostępu do mediów, potem z trudem uzyskaliśmy w określonym czasie dostęp do telewizji, ale jednocześnie tzw. nieznani sprawcy zrywali nasze plakaty. Czasem zdarzało się, że pobici zostali ci młodzi ludzie, którzy plakaty wieszali. Ale ciągle mogliśmy liczyć na wsparcie. Jeszcze dzisiaj spotykam na przykład starszych już panów, którzy mówią: o, pamiętamy panią, pamiętamy, jak robiliśmy kampanię przed wyborami.
A potem przyszedł dzień wyborów, który był, jak wiadomo, wielkim zwycięstwem Solidarności.
Ten wynik, który udało się osiągnąć, był dla Pani zaskoczeniem? Czy może spodziewała się Pani, że będzie aż tak dobry?
Nie, nie. Rzeczywiście, wszyscy byli zaskoczeni. I ci ze strony komunistycznej, i my. Nasi przywódcy trochę się miotali, bo trzeba pamiętać, jakie to były czasy. Niezależnie od tego, że komuna już się chwiała, stacjonowało u nas wojsko radzieckie. Myśmy nie wiedzieli, co się może stać. Tamta strona straszyła, że może unieważnić wybory i tak dalej. Teoretycznie wszystko mogli zrobić. Mieli władzę wojskową w swoich rękach.
Dzisiaj można patrzeć na to krytycznie, że trzeba było może nie ulegać, ale strona solidarnościowa zgodziła się na zmianę ordynacji wyborczej w trakcie wyborów. Normalnie jest to niedopuszczalne, prawda? Ale coś trzeba było zrobić. Solidarność się miotała, ale w końcu ustąpiliśmy i zgodziliśmy się na tę zmianę ordynacji wyborczej w trakcie wyborów.
4 czerwca 1989 roku, cytując Joannę Szczepkowską, skończył się w Polsce komunizm?
Nie do końca. U nas jeszcze długo komuniści mieli dużo do powiedzenia. Bogacili się na polskiej gospodarce, nie brakowało afer. Nie zerwaliśmy z komuną w radykalny sposób.
Co Pani zdaniem można uznać za największy sukces tych 35 lat, a co nie do końca nam się udało?
Może klęska to za duże słowo, ale z pewnością ogromnym niepowodzeniem jest to, co się stało w Polsce, ta walka obozów politycznych. Bezpardonowa walka, która często w ogóle nie ma na uwadze dobra Polski. Pomijam już, że ten pierwszy Sejm to w ogóle było co innego. Myśmy byli wtedy wszyscy naprawdę nastawieni bardzo patriotycznie i bezinteresownie. Większość z nas wyszła z podziemia, z walki. Byli internowani. Naturalnie, że były konflikty, bo była strona komunistyczna i my. Ale wszystko odbywało się bardzo kulturalnie.
Dzisiejsze walki to tragedia. Ja nie rozumiem, dlaczego u nas nie można się spierać w kulturalny sposób, bo to, że są różnice polityczne, to jest zrozumiałe. To, że są rządzący i opozycja, też jest zrozumiałe, tak jest w każdym kraju. No ale nie ma takiego poziomu dyskusji, takiego poziomu walki politycznej. Ja nie wiem czy ci ludzie w ogóle myślą o Polsce, czy myślą tylko o swoich stołkach. Wielu ludzi, nie tylko ja, jest bardzo rozczarowanych tym, co się dzieje. Ja nie wiem czy to się w ogóle kiedyś w Polsce skończy.
Jakie miałaby Pani w takim razie rady dla współczesnych parlamentarzystów?
To bardzo trudne pytanie. Ja bym ich prosiła po prostu, żeby się wyrzekli tej nienawiści, wyrzekli takiej bezwzględnej konkurencji, żeby zaczęli normalnie, po ludzku rozmawiać i na pierwszym miejscu mieć dobro Polski. A jeśli się różnią, to żeby się różnili w sposób kulturalny.
Istotną rolę odgrywają w tym jeszcze media, które często tylko zaogniają sytuację. Ludzie potem ulegają tym czy innym przedstawianym wizjom. Niektórzy słuchają mediów tylko jednej strony. Nie wiem, dlaczego nie można posłuchać obu stron i mieć własnego zdania.
Ale żeby nie było tak bardzo pesymistycznie, wróćmy jeszcze do sukcesów Polski po 1989 roku. Czy za największy z nich można uznać wstąpienie naszego kraju do Unii Europejskiej?
Może nie największy, ale to z pewnością ogromny sukces. Unia ma swoje dobre i złe strony. Oczywiście, my musimy być w Unii, to nie ulega żadnej wątpliwości, ale powinniśmy walczyć o pozycję Polski. Niekoniecznie we wszystkim ulegać, no i nie dopuścić do zniesienia prawa weta, bo wtedy już niewiele będziemy mieli do powiedzenia. Chciałabym, żeby Polska miała prawo do decydowania w części spraw sama. A w niektórych, oczywiście, jest potrzebna współpraca.
Wielkim sukcesem jest nasza obecność w NATO. To zapoczątkował premier Jan Olszewski. To on wyraźnie powiedział, że będziemy dążyć do współpracy z NATO i organizacjami europejskimi. To od niego wyszło, gdy większość ludzi bała się jeszcze w ogóle głośno o tym mówić.
Sukcesem jest bez wątpienia to, że Polska dobrze się rozwija. Dlatego chciałabym, żeby była kontynuowana budowa Centralnego Portu Komunikacyjnego. Dla mnie jest to projekt porównywalny do budowy portu w Gdyni w latach dwudziestych XX wieku. Marzy mi się, żeby ten rozwój Polski nie został zahamowany i żeby nasi politycy przestali się tak nienawidzić i niszczyć.
A więc życzę, żeby te marzenia się spełniły.
Bardzo dziękuję.
A ja serdecznie dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Igor Cieślicki
Elżbieta Seferowicz urodziła się w Warszawie 5 czerwca 1935 r. Jest absolwentką Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach. Uzyskała stopień doktora nauk medycznych oraz specjalizację z zakresu dermatologii. W 1980 r. wstąpiła do Solidarności. Internowana w stanie wojennym. Zasiadała w Sejmie X oraz I kadencji. W parlamencie m.in. przewodniczyła Komisji Zdrowia. Mieszka w Zabrzu.